Banff, Kanada – 21 lipca – 3 sierpnia 2013r.
Już od początku wiadomo było, ze będzie nam ze sobą dobrze. Zgrana grupa to 60-pare wędrowniczek, wędrowników, intruktorek i instruktorów z Australii, Kanady, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Z usmiechami na twarzach najpierw zjechała sie komenda. Po wielu latach przygotowań, odpraw, telefonów, spotkań, zakupów i pozdróży rozpoznawczych wreszcie nadszedł czas!…
Komenda spotkała się u mnie („Pensjonat Starczyk”) i zaraz zabralismy się do dzieła: ostatnie pisanie pytań na zajęcia zapoznawcze, zakupy spożywcze, odbiór sprzętu, pakowanie samochodów, sprawdzian namiotów, drukowanie itd. Wieczór spędzilismy towarzysko. W sobotę już zaczeła przyjeżdzać kadra z Wielkiej Brytanii, Australii i Kanady. Wieczorem nie brakowało śpiewu, śmiechu i wspomnień. Zebrała sie nawet grupa, która uczestniczyła w złazie w Australii dziesięć lat temu!
Z rana, wszyscy świeżo wykąpani, zapakowaliśmy się do samochodów i wyruszylismy po przygodę. Ustawiliśmy namioty, zrobiliśmy rozeznanie i na wieczór pojechaliśmy na spotkanie z reprezentantami Parku Narodowego Banff, gdzie nauczyliśmy się o niedźwiedziach, które mogą nas spotkać w lesie podczas Złazu. Najważniejsze do zapamiętania – „whoa bear”, czyli „whoa miś,” powiedzenie które się predko stało hasłem Złazu. Po powrocie pierwsze ognisko i spać.
W poniedziałek powitaliśmy resztę uczestników na terenie obozu. Gdy już wszyscy się usadowili odbył sie apel, gra zapoznawcza, obrzędy na rozpoczęcie, msza i duże ognisko w pełnym już składzie. Każdemu patrolowi zostało nadane imię patrona lub patronki np. Świeta Kinga, Mickiewicz, Skłodowska-Curie i Kopernik.
We wtorek wyruszyliśmy autokarem na uroczyste spotkanie z burmistrzynią Banff, która powitała nas ciepło, opowiedziała o miasteczku i okolicach, a my w zamiań opowiedzieliśmy jej o tradycjach i motywacjach naszego ruchu harcerskiego. Z miasteczka wyruszyliśmy na szczyt góry Sulphur. Szliśmy obok Bow Falls i Banff Springs Hotel. Po odwiedzinach stacji meteorologicznej, chwila odpoczynku i zjazd gondolą w dól.
W srode wycieczka, zeby zobaczyc najpiekniejsze jeziora i wodospady w tych okolicach, czyli Johnston Canyon, Moraine Lake, Lake Louise, Takaka Falls i Natural Bridge. Niektorzy musieli koniecznie sprawdzic temperature wody, i to nie tylko palcami!
Po powrocie do obozu, przygotowania pierwszej grupy na ranny wymarsz. Dobrze przygotowane, po kolei, dzien po dniu, wychodziły grupy na swoje trzy- dniowe wycieczki. Ustalony grafik to przerwa w obozie, kapiel w gorących źródłach i ponowne trzy dni na innej trasie. Każda grupa przeszła trasę wzdłuż Lake Minnewanka i trasę od Fish Creek przy Lake Louise, do Deception Pass, Skoki Lodge i Baker Lake.
W dniach przed i po, gdy grupy nie były na dluższych trasash, spedzały czas w samym Banff, na wycieczkach do herbaciarni przy Lake Agnes i Six Glaciers.
Na każdym kroku mielismy cudowne widoki i towarzyszyła nam zarówno piosenka jak i wiele śmiechu. Dynamiczne charaktery uczestników czasami były większym wyzwaniem niż pokonanie górskich szlaków. Gdy grupy spotykaly sie na trasie, to tak jakbyśmy spotkali bliską, zagubioną rodzinę. Trzeba było sobie poopowiadać o przygodach, trudach i radosciach, oczywiscie porobić zdjęcia i przekazać rady na drogę, która nas jeszcze czekała.
Nie jedna grupa widziała niedzwiedzia… jedna widziala az sześć! Były też króliki, sarny, ptactwo różnej maści, no i oczywiście komary lub „mozzies” według Australijczyków! Niedzwiedzie były grzeczne, ale na pewno, było ich za duzo!
Pogoda ogólnie dopisała, slońce dało nam dużo radości i ciepła, mimo tego że niektóre grupy doświadczyly śnieg na trasie! Troche deszczu też nikomu nie popsuło humoru.
Gdy już ostatnia grupa wrociła szczęśliwie do obozu, mimo deszczu, odśpiewalismy ulubione piosenki z trasy, po czym wszyscy wyruszyliśmy na wycieczkę do gorących źródeł. Mieliśmy cały basen dla siebie, a przyświecały nam jedynie gwiazdy.
W ostatni dzień, wyjechaliśmy na całodniową wycieczkę na lodowiec Columbia. Po drodze, w autokarze, wszyscy padli – znak tego, ze wedrówki nas porzadnie wymęczyły. Wrociliśmy na grill’a do obozu, po czym odbyło sie ostatnie ognisko, wraz ze wzruszajacymy pokazami artystycznymi i śpiewem każdej grupy. Mimo brakującej struny G na gitarze, każdy z nas wczuwał się w słowa specjalnie napisanych, własnych utworów.
Zakończyliśmy nasz Złaz pięknym obrzędem, śpiewem „Choć Biedy Dwie” i komicznym „komunikatem specjalnym.”
Brawo Wedrownicy I Wedrowniczki ! Czuwaj!
Gratuluje pomysłu Złazu i jego wykonania, jestescie dzielni Młodzi Przyjaciele, czuwaj!