Tahoe Donner, Kalifornia, USA, 7 – 9 marca 2014
Jadąc autostradą numer osiemdzisiąt z San Francisco do Reno tuż po przejechaniu wzniesień pasma górskiego Sierra Nevada, przy malowniczym, górskim jeziorze Donner leży położona na wysokości prawie tysiąca ośmióset metrów nad poziomem morza miejscowość Truckee. Gdy się w nią wjedzie i wzniesie nieco ponad – podążając drogą Northwoods – dojeżdża się do osiedla Tahoe Donner. Jest ono złożone z pewnie kilkuset domków mieszkalnych lub letniskowych. To tam właśnie, w trzech z nich w weekend od siódmego do dziewiątego marca 2014 roku odbył się tradycyjny, doroczny, harcerski biwak narciarski zorganizowany przez Koło Przyjaciół Harcerstwa z Martinez.
Porównując do lat poprzednich, gdy nawet śnieżyce witały nas na zamkniętej przez służby drogowe autostradzie, bieżący rok był przy nich jak wakacje na Hawajach. Śniegu mało; starczyłó go zaledwie by przyozdobić okolice i wypełnić stoki narciarskie. Przy drodze kwitły za to bazie, zieleń rozpościerała się po okolicy. Nam jednak w Kalifornii nie potrzeba ponoć dużo a może i wcale śniegu na zorganizowanie wspanialego biwaku zimowego. Całość zorganizowała harcmistrtzyni Iwona a wspaniałe jak co roku potrawy przewodnicząca KPH druhna Irena. Oprócz nich nad kilkudziesięcioosobową grupą dzieci i młodzieży czuwało grono kilkunastu doświadczonych instruktorek i instruktorów.
Piątek to czas przyjazdów. Zanim jednak przyjechali pierwsi obozowicze wraz z wyżej wymienionymi druhnami przywieźliśmy prowiant i podzieliśmy go na domki dla młodzieży. Zabłysły światła, ciepło wypełniło pokoje. Na pierwszych przybyszy nie trzeba było długo czekać; ostatni zjechali około północy. W międzyczasie obierano ziemniaki, przygotowywano część potraw na sobotnią kolację. Młodzież, która zjechała z różnych zakątków północnej Kalifornii cieszyła się sobą prowadząc przerywane śmiechem rozmowy. Do późna… Nocą dolatywało tylko spokojne pochrapywanie z rozłożonych na podłodze śpiworów.
Sobotnie poranek postawił wszystkich na nogi głośnym gwizdkiem. Już za chwilę nieco jeszcze zaspani stanęli wszyscy w kręgu witając piosenką dzień. Kilka minut później cała grupa wyległa na zewąnrz, na poranną gimnastykę. Oczywiście były pajace, pompki, ćwiczenia głowy, nóg i rąk oraz sprint na zakończenie. W tym czasie z kuchni już zaczęly dolatywać najpierw zapach parzonej kawy a po nim śniadaniowych smakołyków. Po popsiłku wszyscy poczęli szykowasię na spotkanie ze śniegiem i wiszącym nad głowami słońcem. Około dziewiątej pod opieką rodziców i opiekunów, którzy przybyli z osobnego domku – młodzież zajechała na stok Boreal. Rozdano wykupione grupowo bilety, dopinano, narty, deski, kaski. Zaczęła się przygoda z białym puchem, którego tu było więcej niż w każdym innym miejscu. To pewnie też pozwoliło, że co poniektórzy mieli możliwość zdobycia jednej z zimowych sprawności. Około południa wygłodniałe towarzystwo zjechało na przygotowany w miedzyczasie lunch. Tymczasem w oddalonej o kilkanaście kilometrów kuchni trwały przygotowywania do kolacji dla kilkudziesięcioosobowej grupy harcerskiej oraz odsprzedwanego rodzicom obiadu, z którego to dochód znacząco pozwala obniżyć koszty tegoż wyjazdu. Kto był u nas to wie jak jemy… nie brakowało na stole, sałat, kaszy i ziemniaków, kilku potraw mięsnych i dwóch zup. Zagościła mizeria, kurczaki i zadowolone miny wszystkich bez wyjątku. Ach rozpisałem się o tym jedzeniu co nieco. Gdy już zaspokojono potrzeby ciała nadszedł czas na zajęcie się duchem. Rozpoczął się kominek. Nie zabrakło podczas niego i harcerskich piosenek i wspaniałych zabaw. Bawiono się i wspomiano tych, których pośród nas nie było. Znowu krąg, modlitwa, “idzie noc…” Znużenie wypełnionym atrakcjami dniem dało odzwierciedlenie ciszą, która zapadła po ogłoszeniu caprztyku.
Kolejny to niedzielny poranek i krótszy o jedną godzinę ze względu na przestawienie czasu z zimowego na letni – sen. Kolejny krąg, śniadanie, pakowanie się i sprzątanie. Około jedenastej rozjechali się wszyscy. Jeszcze tylko posprawdzanie według zalączonych instrukcji domków i pełna zadowolenia ze wspaniałego weekendu i jeszcze wspanialszego dla instruktorskiego spotkania – droga do domu. Fajnie wracać z myślą, że było nas o wielu więcej niż w zeszłym roku, że jest tylu chętnych do harcerskiej pracy społecznej, że zrodzone sto lat temu wartości nadal są aktualne i patrząc na młodzieńcze twarze nadal będa i wtedy, kiedy my spoglądać będziemy na to już tylko z wysoka.
CZUWAJ!
Druh Ryszard Urbaniak