Glendalough, County Wicklow, Irlandia, 25 listopada 2018
W ostatni weekend listopada mieliśmy okazję przestudiować odmienne style wędrowania. Liczna reprezentacja kadry i młodzieży zebrała się w piękny słoneczny niedzielny poranek (słoneczny według irlandzkich standardów, inaczej mówiąc „terms and conditions apply” albo prościej – deszcz był wyjątkowo ciepły).
Najpierw omówimy kategorie wiekowe. Skrzaty i zuchy nastawione są wyjątkowo entuzjastycznie. Do wyczerpania baterii wybiegają do przodu, do tyłu i na boki przyprawiając opiekunów o oczopląs, najwięcej energii zajmują nam próby ich hamowania. Po wyczerpaniu baterii następuje pierwsze całkowite oklapnięcie które można naprawić zabranym przezornie wysokoenergetycznym pokarmem, po którym następuje całkowita odnowa biologiczna. Drugie całkowite oklapnięcie jest już ostateczne, zdarza się pod koniec wędrówki i wymaga noszenia „na barana”.
Wędrownicy na początku wykazują się umiarkowanym entuzjazmem, spowodowanym przebudzeniem przed południem. Pogadanki na temat potrzeby wypoczynku przed kolejnym tygodniem w szkole są nad wyraz częste. W miarę postępu wędrówki następuje proces wybudzania, podkreślony licznymi przerwami na obfite posiłki. W końcowym etapie następuje gwałtowny przypływ energii spowodowany w równej mierze zbliżaniem się do strefy zasięgu internetu, jak i chęcią oddalenia się od kadry.
Styl wędrowania kadry jest dużo bardziej wyrafinowany. Początkowy entuzjazm wyczerpuje pierwsze poważne podejście. Zdumienie dlaczego taki pagórek powoduje zaawansowaną zadyszkę maskujemy opowieściami minionych czasów. Opowieści z reguły wyglądają tak samo : w roku (data z poprzedniego tysiąclecia) ja oraz (tutaj następuję imię/pseudonim kolegi/koleżanki koniecznie z przydomkiem typu Góra, Latacz, Obieżyświat) teraz następuje opis wędrówki i pokonanych przeszkód, mniej więcej w stylu: „Ja z … , przeszliśmy jednego dnia siedemdziesiąt kilometrów z namiotem wyprawowym ważącym 30 kilogramów, od Polanicy Wielkiej do Czerwonej Bzowskiej (nazwy specjalnie tak dobrane, by uniemożliwić identyfikacje) w terenie o wiele trudniejszym, przewyższenia były rzędu tysiąca metrów (owszem zdarzają się takie, ale raczej w Himalajach), musieliśmy przedzierać się przez bagna, kolczaste krzewy, a deszcz padał bez przerwy. Dziś już takiego deszczu nie robią (uwaga obowiązkowa). A jedliśmy tylko suchy ryż (bo maszynka do gotowania zepsuła się/została zapomniana/ spadła w przepaść) oraz zapleśniałe suchary (no bo padał deszcz). W dodatku Mateusz pochorował się (od sucharów, od deszczu, od przepaści, od choroby morskiej) i musieliśmy nosić także i jego, a ważył on (tu liczby mogą być już niewystarczające) co najmniej dwa razy więcej niż ja teraz.” Teraz następują tradycyjne słowa „To jeszcze nic, bo…” i kolejna opowieść jeszcze wspanialsza, trudniejsza i śmieszniejsza.
Po takiej dawce wspomnień serwowanych na każdym postoju, wędrownicy nabierają ochoty oddalić się jak najbardziej. W poszukiwaniu swoich własnych opowieści. „Pamiętacie jak druh … wyciągnął nas na wędrówkę po Glendalough? Daje słowo szliśmy bite dwanaście godzin, a deszcz lał bez przerwy, nie robią już takiego deszczu….”
Druh Michał Kaliski
Link do filmu: https://www.youtube.com/watch?v=BtqEdLX-5n8