Góra Paraszka, Park Narodowy ‚Beskidy Skolskie’, Ukraina, 5 stycznia 2019
5 stycznia 2019 roku o 9 godzinie my, wędrownicy Harcerstwa Polskiego na Ukrainie, wysiedliśmy z pociągu w Skolem. Każdy z nas chciał zobaczyć główny cel naszej wyprawy – górę Paraszka (1268 metrów), ale gęste chmury, śnieg i wiatr odmówiły nam spotkania oko w oko z przeciwnikiem, którego chcieliśmy pokonać w tym dniu. Trochę się przestraszyłem, ale nie przez zagrożenie życia, a ze względu na obawy, że mogę nie wytrzymać takiej przygody i zawieść całą grupę, grupę spragnioną zwycięstwa nad przyrodą.
Szturmować górę zdecydowaliśmy na trasie „13” – numer dodawał jeszcze więcej dramatyzmu. Początek był trudny, ale motywował nas cudowny zimowy karpacki las. Kiedy mięśnie rozgrzały się, było trochę łatwiej. Trasę można by podzielić na trzy części: łatwa (kiedy myślisz „pff, i to przeciwnik?”), średnia (kiedy już odczuwasz moc Paraszki), trudna (kiedy niczego nie odczuwasz i nie myślisz). W najtrudniejszych momentach bardzo pomagały kanapki z herbatą, smaku której nigdy nie zrozumiesz, siedząc w ciepłym fotelu, smak której poznajesz, kiedy trzymasz w rękach termos i do neuronów mózgu dochodzi gorący sygnał. Mózg odczuwał także smak kanapki ze smalcem, którego dziewczyny nienawidziły do tego momentu, jak wyszliśmy na trasę. To były sygnały, z którymi możemy porównać tylko głos druha Edka i komunikat, że musimy stanąć na chwilę. Przystanki były potrzebne do ogłoszenia jakiejś informacji lub do zmiany szyku – ktoś przemieszcza się w środek kolumny, ktoś inny prowadzi. Tempo mamy dobre, 2.56 km na godzinę.
Dochodzimy do miejsca, gdzie ma zabrzmieć twarda decyzja o kontynuacji naszej przygody. Zdecydowaliśmy. Idziemy. Wiatr nasila się, choinek już nie ma, nie ma tych drzew-pomocników. Za 15 minut przechodzimy na inną stronę grzbietu Paraszki, gdzie nie ma wiatru. Ale jest śnieg, nietknięty śnieg, jakby go narysował jakiś geniusz. Imię tego geniusza – przyroda. Zachwyceni takim pejzażem odnajdujemy motywację i idziemy dalej. A dalej tylko grzbiet, gdzie wiatr wieje z szybkością 40 metrów na sekundę (oczekiwaliśmy 25). Śniegu już nie ma, tylko lód. Zboczysz 2 metry w lewo czy w prawo – i ty już w Skolem. Na grzbiecie zatrzymaliśmy się za zmarzniętą choinką, żeby napić się herbaty i zjeść ostatnie kanapki. Druh Edek wzdycha i mówi: „Nie. My już jesteśmy najlepsi, ale musimy zrozumieć całą sytuację” i w tej samej chwili trzyma druhnę Zosię, na którą wiatr działa najmocniej. W całkowitej ciszy i spokoju wróciliśmy do Skolego. To nie było rozczarowanie, nie mieliśmy nawet sił na rozmawianie.
W mieście bardzo gościnnie przyjął nas ksiądz, u którego mogliśmy przygotować sobie kolację, odmyć się od brudu, wysuszyć rzeczy i pograć w gry. Każdy z nas jest dumny z naszego wyniku. I to nic, że nie wyszliśmy na górę,że nie wygraliśmy z nią. Potem, grając w gry w domu księdza zrozumieliśmy, że Paraszka – to nie przeciwnik, to najlepszy kolega, który połączył nas we wspólnej przygodzie, który pokazał nam naszą wytrwałość, braterstwo i pragmatyzm, dzięki któremu zostaliśmy żywi i zdrowi.
Dh Marat Kuczak, Sambor