Moja Pierwsza Wędrówka – Złaz Młody Las w WB

Czuwaj!

Nazywam się Łukasz Kaczmarek i odbyłem moją pierwszą w życiu wędrówkę na tegorocznym Złazie (2019). Było to dla mnie niesamowite przeżycie. Gdy mój drużynowy zaoferował mi wzięcie udziału w tym wydarzeniu wiedziałem, że koniecznie musze się tam udać gdyż odznaka wędrownika to coś specjalnego i ważnego, a poza tym nigdy jeszcze nie brałem udziału w dalszej wędrówce i bardzo chciałem spróbować.

Pierwsze problemy zaczęły się pojawiać podczas pakowania, kiedy trzeba było umiejętnie skompletować naprawdę potrzebne rzeczy, a potem umiejętnie włożyć je do plecaka tak aby wszystkie się zmieściły, a jednocześnie dłuższe chodzenie z nimi nie groziło poważną „kontuzją” ze względu na ich ciężar.

Byłem bardzo podekscytowany kiedy w końcu nadszedł dzień wyjazdu. Pomimo że zmuszony byłem zewlec się z łóżka już o 5 rano nie odczuwałem tak wielkiego zmęczenia. Kiedy sprawdziłem pokój 10 razy czy na pewno wszystko wziąłem razem z Hubertem ( innym druhem który był ze mną w patrolu) wyruszyliśmy na pociąg. Po długiej i irytującej podróży, (obok nas siedziały dzieciaki, które miały wiele do powiedzenia wszystkim w całym wagonie także o spaniu dłużej niż 15 min nie było mowy), dotarliśmy do niewielkiej walijskie stacji. Tam siedząc z jeszcze dwoma innymi druhami dowiedzieliśmy się, że druh który miał nas odebrać przyjedzie dopiero za 40 min! 

Kiedy wreszcie przyjechał dosłownie czuć było zapach Złazu w powietrzu. Nawet muzyka w radiu podczas transportu do obozu, okazała się być  „Złaz music”. Co kilka minut druh programowy pokazywał nam palcem gdzie będziemy wędrować, co w pewnym momencie zaczęło być już niepokojące ponieważ punktów pokazywanych przez druha było sporo a dystans między nimi nie był mały. Kiedy dotarliśmy do miejsca zakwaterowania jeszcze bardziej można było odczuć atmosferę Złazu. Na samym wstępie można było zauważyć, że kadra, a co najmniej jej część to, „pozytywne świry”. Widziałem że złaz zapowiada się wyśmienicie…

Po wykonaniu wszystkich nudnych i „niepotrzebnych” czynności nadszedł czas na wykłady prowadzone przez doświadczonych druhów, którzy tłumaczyli wszystko co wędrownik powinien wiedzieć o wędrówkach. Robienie szkiców, planów, wywiady i tak dalej… było to dość ciekawe i musze przyznać, że obraz wędrówki stworzony przez druhów w kadrze był co najmniej „niepokojący”. Jak się później okazało nie było tak źle. Potem rozdano nam trasy i w naszych patrolach przejrzeliśmy  od startu do końca. 

Drugi dzień, dzień który jak się potem okaże przyniesie najwięcej wrażeń, tych dobrych a także trochę tych złych. Moment odmeldowania się bardzo mocno zapadł mi w pamięci. Nie wiem dlaczego, ale towarzyszyło mi przy nim wiele emocji. Radość, podekscytowanie, a także wyczuwalna nutka zaniepokojenia i niepewności przed nadchodzącymi wydarzeniami. I ciągłe pytania w głowie. „czy na pewno wszystko wziąłem?”, „czy na pewno damy radę?”, „ co jeżeli zrobimy coś nie tak albo nie wyrobimy się w czasie?”. Wszystko to dodawało kilka dodatkowych kilogramów do mojego już zresztą ciężkiego plecaka, ale jednocześnie powodowało jeszcze większą chęć pokazania wszystkim, a przede wszystkim samemu sobie, że jednak dam radę. 

Wędrówka zapowiadała się dobrze – urocze krajobrazy, miła walijska bryza towarzyszyła nam w pokonywaniu kolejnych kilometrów. Pierwszy wywiad, sprawdzanie mapy, i tak dalej. Kiedy dotarliśmy do druha stróża w nowej stanicy harcerskiej popełniliśmy błąd. Oczywiście bardzo miło rozmawiało nam się z druhem, ale niestety za bardzo się zagadaliśmy. Mieliśmy napisać tylko krótki wywiad, a zeszło nam tak ze 30, a może więcej minut, co było lekką przesadą. Kosztowało nas to potem pot na czole kiedy zmuszeni byliśmy nadrabiać stracony czas. Po zrobieniu kolejnych wywiadów zaczęliśmy kierować się na kolejny punkt i jednocześnie zbliżaliśmy się do naszego rendez-vous, dla niewtajemniczonych, spotkanie się z kadrą która objeżdża wszystkie patrole. Niestety, nasze umiejętności nawigowania i stan moich pięt spowodowały absolutną tragedię… spóźnienie się na rendez-vous… . Nie dosyć, że nie zauważyliśmy zakrętu, to jeszcze nie mogłem iść odpowiednio szybkim tempem. Zostało nam tylko jedno – zadzwonić do druha programowego, który po wysłuchaniu wymówki grzecznie oznajmił, że „ w takim razie rendez-vous nie będzie, idźcie dalej”. Z jednej strony dobrze, bo nie trzeba się spieszyć, ale z drugiej źle bo nie tylko nie zobaczymy się z kadrą, ale istnieje durze prawdopodobieństwo na tak zwane „penalty loop” czyli karna podróż do danego punktu. Był problem, ale jedyne co mogliśmy zrobić to po prostu iść dalej. Dotarliśmy do punktu widokowego gdzie zrobiliśmy szkice tak jak pokazywał druh i ruszyliśmy do kolejnego punktu.

Robiło się już ciemno a my nadal nie wiedzieliśmy gdzie rozłożymy namiot, przechodząc obok jednego z pól zadecydowaliśmy, że będzie to dobre miejsce na przenocowanie. Rozbiliśmy namiot pod drzewem gdzie było cicho, spokojnie i nic nie zapowiadało się źle. Kiedy w końcu zgasiliśmy latarki, położyliśmy się do śpiworów, Hubert zaczął nerwowo przekręcać się z boku na bok. „O co chodzi” spytałem. „Coś gryzie namiot” odpowiedział niepewnym głosem Hubert. Przez pierwszą chwile nie wierzyłem mu i myślałem, że mu się wydaje. Jednak kiedy przekręciłem głowę w stronę ściany namiotu usłyszałem szarpanie i dziwne odgłosy jakby gryzienie. Zmarszczyłem brwi, bo ani Hubert ani w szczególności ja nie mieliśmy ochoty wystawiać nawet czubka nosa poza namiot. Było zimno, ciemno  a my leżeliśmy wtuleni w śpiwory. „Poczekaj, może sobie pójdzie” – też niezbyt pewnym głosem odpowiedziałem Hubertowi. Zastygliśmy nieruchomo nasłuchując. W tym momencie jednak cokolwiek gryzło namiot przestało mieć znaczenie gdyż usłyszeliśmy jakiś pojazd – może traktor jadący w oddali. Nic dziwnego przecież jesteśmy niedaleko gospodarstwa. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt że pojazd ten słychać było coraz bliżej i bliżej. Z sekundy na sekundę słychać było go coraz lepiej, aż w końcu czerwone światła przeleciały po naszym namiocie. W głowie miałem już wizje, że rolnik zaraz tu przyjdzie i wygoni nas z powrotem w las. Ale nie… . pojazd pojechał dalej choć nadal słuchać go było bardzo dobrze. W pewnym momencie się zatrzymał i ktoś otworzył drzwi. Już po nas… . Minęła chwila ciszy i odgłos pojazdu rozmył się w oddali. Leżeliśmy z Hubertem nieruchomo zastanawiając się co się właśnie stało. W końcu postanowiliśmy się położyć spać, i kiedy już zasypiałem znowu ten przeklęty traktor zaczął zbliżać się do nas znowu. Mało tego z niewiadomych przyczyn zaczęliśmy słyszeć owce niedaleko nas. O co tu chodzi !? Czy ten rolnik właśnie wypuścił owce na pole? Kto normalny robi takie rzeczy o 11 w nocy !? Wszystkie odgłosy powoli zaczęły cichnąć. Nie wiem czy to ja byłem już tak zmęczony czy rzeczywiście wszystko przestało „hałasować”. 

Następną rzeczą jaką pamiętam to śpiew ptaków już rano. Obudziłem się przed budzikiem podobnie jak Hubert. Po uprzątnięciu wszystkiego z obozowiska ruszyliśmy w dalszą drogę. Odwiedziliśmy zamek gdzie zrobiliśmy wywiad i zaczęliśmy kierować się na następny punkt obserwacyjny, a potem do niewielkiej miejscowości gdzie zrobić musieliśmy plan skrzyżowania. Zajęło nam to trochę czasu i dlatego byliśmy zaniepokojeni, że możemy spóźnić się na zameldowanie w obozie. Podkręciliśmy trochę tępo szybko idąc do dwóch ostatnich lokacji. Po drodze spotkaliśmy dwóch śpiących mężczyzn których psy wyskoczyły na nas i zaczęło szczekać warczeć i biegać. Raczej nie chciały się bawić jak twierdził druh sprawdzający mój log. Zrobiliśmy nasz ostatni wywiad i sprawnym tempem ruszyliśmy z powrotem do obozu. Po dradze spotkaliśmy inny patrol, który także szedł do Botany Bay. Oni jednak musieli zrobić jeszcze jeden wywiad także już po chwili znowu szliśmy sami. Tuż przez obozem przebraliśmy się w mundury i zmęczeni, śmierdzący ale zadowoleni zameldowaliśmy się w druha oboźnego. Byłem niezmiernie szczęśliwy, czułem się spełniony, zadowolony. 

Następnego dnia odwiedziliśmy nową stanice harcerską, ale nie mogliśmy wejść do środka bo nie była jeszcze skończona. Graliśmy za to w grę wędrowniczą która była o wiele bardziej rozbudowana niż jakakolwiek gra harcerska w którą grałem. Podobała mi się ponieważ było w niej coś nowego. Wieczorem tego dnia był tak zwany sejmik, gdzie wszyscy mogli podzielić się swoimi uwagami dotyczącymi złazu. To też mi się podobało ponieważ widać było że kadra nie spoczywa na laurach i dąży do tego aby złaz co roku był coraz lepszy. Pokazuje to profesjonalizm złazu i polskiego harcerstwa. Mam nadzieje że za rok znowu tam się uda i zdobędę brązową szyszkę. Każdego kto ma w sobie chęć działania i harcerską energię zachęcam do wzięcia udziału w tej wspaniałej akcji. Był to mój najlepszy wyjazd harcerski dotychczas i bardzo miło będę wspominał ten czas. 

Pozdrawiam wszystkich czytających, 

Druh Łukasz Kaczmarek. 

Czuwaj!

Zdjęcia: Wędrownicy Hufca Wilno

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s