Złaz „Kresy” w Victorii – Australia

Wilsons Promontory, Victoria, Australia, 15-18 styczen 2015

W ostatnim dniu obozu harcerskiego „Złączeni Węzłem” w Bell Park Victoria przybyła minibusem z Brisbane hałaśliwa grupa wędrowników i zakłóciła obozowy porządek witając się z przyjaciółmi z poprzednich harcerskich spotkań. Donośny głos i gwizdek komendantki obozu Marysi Nowak przywrócił porządek, przybysze zameldowali się w regulaminowy sposób…



Ci wędrownicy i wędrowniczki kilka dni temu zakończyli swój obóz w Brisbane, przepakowli się i przylecieli tutaj , aby wspólnie z wędrownikami z Melbourne i Sydney wziąć udział w 4-dniowym złazie w Wilson’s Promotory.

Ich energia była elektryzująca i ożywiła atmosferę na ostatnim ognisku obozu. Za chwilę jednak wszyscy skoncentrowali uwagę na temacie złazu – Kresy – wzmocnionym projekcją filmu Once my Mother.

Następnego ranka wędrownicy zostali brutalnie zbudzeni o 6 rano przez komędę obozu odgrywającą rolę Rosjan deportujących ludność kresów na Syberię:

– нет разговоров – bez rozmów,

– мы освобождаем вас – oswobadzamy was

– на вагонах – na wagony

Piętnaście postaci z wyładowanymi plecakami zostało popędzonych w porannej mgle do sali. Tu zostali podzieleni na 4 grupy reprezentujące rodziny, które przeżyły ten fragment polskiej historii – Żurek (Piskozub),  Wojtasiewicz (Paszkiewicz), Waśko i Tabor.

Każda grupa otrzymała walizkę przypominającą tę, w której zesłańcy nieśli swoje rzeczy osobiste. Zawierały one takie skarby jak stare dokumenty rodzinne, obrazek Matki Boskiej, różaniec, rodzinne zdjęcia. Praktyczne przedmioty jak namioty, sprzęt kempingowy i żywność były równo podzielone między członków każdej grupy. Sześciu instruktorów dzieliło trud wędrówki, wśród nich Naczelniczka Harcerek hm. Oleńka Mankowska.

Ostatnie formalności to szybkie obozowe śniadania, apel, odmeldowanie się i odjazd „pociągiem” – minibusen – na „Syberię” – Wilsons Promotory.

Na Wilsons Promotory było chmurno, wietrzyście z szansą na deszcz. Po oficjalnym otwarciu złazu patrole zapoznały sie z sobą i odbyły szybki spacer na Mt Oberon. Plecaki nie były potrzebne, ale z symboliczną walizką nie wolno było sie rozstać.

Po wymianie ostatnich uścisków miedzy „rodzinami” dwa patrole ruszyły w drogę zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara a dwa w kierunku przeciwnym. Trasy drugiej dwójki zespołów były różne, tak żeby nie spotkały się w ciągu następnych 4 dni. Jedynym sposobem kontaktu były listy pozostawione na trasie i ukryte przed okiem konwojentów.

Pierwsze dwa zespoły to rodzina Żurek (Piskozub) i Wojtasiewicz (Paszkiewicz). Pierwszy ich dzień to 11-kilometrowy szlak prowadzący w dół do Sealers cove. Po kilku zakrętach napotkali dużego węża wygrzewającego się w słońcu na kamieniach. To wzmocniło naszą czujność, ale wkrótce nie było już ani słońca ani węży. Lekko mżyło, trasa zrobiła się śliska. Na pierwszym postoju podtrzymywaliśmy ducha wesołymi piosenkami przy akompaniamencie ukulele. Wkrótce, śpiewając Hymn Sybiraków, poczuliśmy powagę sytuacji. Pieśn wspomina 200 lat polskiej historii i ciągłą walkę mieszkańców Kresów o przetrwanie. Refren pieśni:   „a myśmy szli i szli dziesiątkowani, … a myśmy szli i szli niepokonani”. Chwila refleksji nad losem naszych rodzin.  Hm. Marzena Piskozub (z domu Żurek) stworzyła pierwszą drużynę harcerek w Melbourne w 1950, 1 ZDH im. Marii Curie-Skłodowskiej.

Lekki deszcz był utrudnieniem w gotowaniu, ale od czego harcerska zaradność. Najedzeni udaliśmy sie na plażę na ognisko. Na Willsons Promotory obowiązuje zakaz wzniecania ognia więc musiała nam wystarczyc świeczka i oficjalnie kominek. Celem każdego dnia była reflekcja nad znaczeniem każdego z trzech płomieni wędrowniczych siła ciała, rozumu i ducha i o tym też były gawędy co nocy.

Drugiego dnia wstaliśmy nieco obolali po wczorajszym marszu i niewyspani z powodu posumów, które poczuły zapach wczorajszej kiełbasy w torbach na śmieci. Zajęło nam 2 godziny nim ruszyliśmy w drogę, ale i tak byliśmy pierwszą grupą, która opuściła plac kempingowy. W drodze do Refuge Cove była okazja do kąpieli w przeczystej morskiej wodzie. W kempingu w Refuge Cove wpisaliśmy nasze nazwiska na ścianie pamiątek.

Znaleźliśmy pozostałości wielorybich żeber z dawnej osady wielorybników i przyczepiliśmy do drzewa w sposób imitujący kły mamuta. Przy każdej okazj młodzi wędrownicy chcieli nauczyć się nowych piosenek a instruktorzy chętnie spełniali te prośby akompaniując przy tym na ukulele. Śpiewaliśmy głównie piosenki harcerskie, ale również polskie piosenki morskie – szanty. Komuś ze starej gwardii przypomniało się jak 20 lat temu na szczycie Kersops Peak wzniesiono ludzką piramidę. 16 letni wędrownicy odtworzyło tę konstrukcje i uwieczniło na fotografii.

Dzień zakończyliśmy w Little Waterloo Bay. Tradycyjny obiad dla kresowych zesłańców – ziemniaki z kapustą, ale tylko dla tych którzy na to zapracowali. Komenda przyjęła ponownie role Rosjan i poleciła zespołom budowę zamków z piasku. Czas gotowania umilaliśmy sobie jak zwykle piosenkami. Tym razem również po angielsku czym zyskaliśmy sobie aplauz innych użytkowników pola kempingowego.

Trzeci dzień to najdłuższy marsz – 15 km – plus dodatkowa opcja odwiedzenia latarni morskiej i South Point – najbardziej na południe wysuniętego skrawka kontynentu australijskiego. A więc pobudka o 6. Marsz po plaży pozwolił wędrować boso i szeroką ławą. Każdy miał do pokazania odciski, pęcherze i skaleczenia a plecaki każdego dnia wydawały się coraz cięższe, ale uśmiechy nas nie opuszczały. Wizyta w latarni morskiej pozwoliła wędrownikom zrobić wywiady terenowe potrzebne do zdobycia odznaki brązowej lub srebrnej szyszki.

Tylko niektórzy udali sie do South Point gdzie przywitała ich wichura 90 km/godz.

Ostatnia noc przy ognisku imitowanym przez świeczkę rozgrzała nasze serca treścia listów otrzymanych od innych patrolii „zesłańców”. Wichura znad South Point dotarła i tutaj, przywitalismy ją piosenką – „Nad górami, białymi chmurami, Cicho śpiewa wiatr.”

Ostatniego dnia mieliśmy krótszy dystans do przebycia, ale gonił nas czas aby zdążyć dowieźć naszych gości na lotnisko. Pobudka o 5:30. Po kilkudniowej praktyce poranne pakowanie było szybkie i opuściliśmy obóz o 7. Marsz szeroką drogą pozwalał na rozmowy i odśpiewanie tuzina nowych piosenek przy akompaniamencie ukulele. Po pewnym czasie przybyły na Telegraph Saddle pozostałe grupy. Uściski, opwieści o przygodach ostatnich dni – trudności ze znalezieniu listów, zapomniany namiot przez co wszyscy musieli nieco ścieśnić się na noc.

Szybkie zakończenie i do autobusu. Przed nami kilka godzin śpiewu i wspomnień. Zgodnie ze słowami jednaj z ulubionych piosenek – „Wspomnienia Bumeranga” – „Przyjdzie rozstań czas, I nie będzie nas , Na polanie tylko pozostanie, Po ognisku ślad”.

A że nie było ognisk, to jedyny ślad który pozostał to duch harcerski w naszych sercach i wspomnieniach.

Serdecznie dziękuje komendzie – Marta Żyznowska, Irenka Waśko i naczelnicze Oleńka Mańkowska oraz instruktorzy – Paweł Władyslawski, Jaś Waśko za wspaniałą współpracę. Dziękuje również księdza Kołaczkowskiego, księdza Słowika i druhny Lucyny Artymiuk – przy pomocy programowej

pwd. Michael Milewski
Opiekun partrolu „Zurek”

Jedna odpowiedź na “Złaz „Kresy” w Victorii – Australia

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s